Zobacz nowości:

Informacje organizacyjne

Skype me

Nie mam teraz włączonego Skype, proszę o meila: agnieszka@agnieszkajurko.pl

mod_vvisit_countermod_vvisit_countermod_vvisit_countermod_vvisit_countermod_vvisit_countermod_vvisit_countermod_vvisit_countermod_vvisit_counter
mod_vvisit_counterDzisiaj44
mod_vvisit_counterWczoraj104
mod_vvisit_counterTen tydzień44
mod_vvisit_counterPoprz. tydz.769
mod_vvisit_counterTen miesiąc2441
mod_vvisit_counterPoprz. mies.3656
mod_vvisit_counterWszystkie3706161

Czytelnicy online: 7
Twój IP: 3.145.170.164
Dziś jest: 2024-12-22 07:13



Relacja: Merkaba V 2010 w Egipcie (Beata K-K)

Merkaba i zwiedzanie Egiptu

Termin: 21 -28 maja 2010


.

WSTĘP


Przebieg tegorocznej wyprawy wraz z Tomem de Winter i Shirlie Roden do Egiptu opisał już jej uczestnik, który nazwał siebie „starożytno-egipskim” imieniem „Pitoth”. Uznałam, że dobrym uzupełnieniem jego relacji będzie przytoczenie bardziej subiektywnych odczuć, wrażeń i doświadczeń wówczas przeżytych. Pragnę podzielić się tym, co ja osobiście „powciągałam” w siebie, świadomie czy nieświadomie, być może tylko do poziomu łydek, co nie umniejsza doniosłości doznań.

Zatem zaczynam. Moje uczestnictwo w wyprawie było drugim z rzędu (pierwszą była wyprawa w listopadzie 2009 r.). A więc kolejny raz brałam udział w warsztacie MERKABYoraz miałam sposobność odwiedzić Kair i Gizę wraz z piramidą Cheopsa i Sfinksem, a ponadto świątynie w Karnaku i Luksorze. Nowością było zwiedzanie świątyń w Abydos i Denderze (Dandarze - całkiem możliwe, że spotyka się obie pisownie nazwy tej miejscowości).

Od dłuższego czasu obserwuję u siebie wzrost wrażliwości na subtelne energie, co przejawia się także zdolnością widzenia „trzecim okiem”, jasnosłyszeniem  i ogólnie większą wrażliwością i otwartością. Lecz zwłaszcza po warsztacie MERKABY w listopadzie 2009 roku i po ponad półrocznym systematycznym jej aktywowaniu wspomniane zdolności, wrażliwość i otwartość wyraźnie się pogłębiły. To zapewne sprawiło, że mój odbiór subtelnych energii podczas pobytu w Egipcie w maju 2010 roku był intensywniejszy niż zwykle.

WARSZTAT


Z przyjemnością stwierdziłam, że nasza 30-osobowa grupa uczestników warsztatu niemal od początku wydawała się być bardzo zgrana w praktykach duchowych. Przejawiało się to między innymi w chwilach pracy z dźwiękami (pod kierunkiem Shirlie), kiedy to „śpiewaliśmy” prawie od razu w miłej dla ucha harmonii. Sądzę też, że jedną z przyczyn owego zgrania i tym samym mocy grupy było to, że przyjaciel i współpracownik organizatorki wyprawy, Agnieszki Jurko, „nasz” Mohamed „zmaterializował” nam pobyt u Sfinksa, co nie było takie łatwe. Dla osiągnięcia celu ze swej strony „dołożył” swój kunszt organizatorski i sobie tylko wiadome kanały, za sprawą których umilił nam pobyt w Egipcie jeszcze niejeden raz.

Jeśli chodzi o mnie, w trakcie medytacji we wspomnianej intencji „widziałam” jak drewniana zapora miedzy łapami Sfinksa, uniemożliwiająca do niego dostęp, jest oświetlona przez pochodzące z „góry” intensywne jasne światło i przez to światło rozerwana. Stąd byłam pewna, że kolejne spotkanie ze Sfinksem jest nam dane.

Przyznaję, że w naszej gromadce były osoby, z którymi w ciągu całej wyprawy zamieniłam zaledwie parę słów. Jednak niemal brak werbalnego kontaktu z nimi okazał się nie być aż tak istotnym. Odbierałam nas wszystkich jako wspaniałą energetyczną całość, w której czułam się bardzo dobrze. Nie wątpię, że ważny wpływ na tę jakość miały ćwiczenia przeprowadzone podczas warsztatu.  Niezależnie od wspólnego wielokrotnego aktywowania MERKABY był taki proces, podczas którego rytm naszych oddechów i tętna stopniowo wyrównywał się i w którymś momencie, mimo odrębnych ciał, różnych osobowości i życiowych doświadczeń, poczułam, podobnie jak inne osoby, że stajemy się  jednością. Przyznaję, że obecnie, gdy tylko wracam do nawyku poczucia osamotnienia czy izolacji, przywołuję to doświadczenie i od razu czuję się lepiej.

Shirlie Roden upiększała nam przebieg warsztatów MERKABY (i późniejszy pobyt w zabytkach starożytnego Egiptu) śpiewaniem piosenek przy akompaniamencie gitary akustycznej. Śpiew Shirlie słyszałam już dużo wcześniej, ale dopiero teraz naprawdę do mnie „przemówił”. Słysząc Shirlie, czułam się inną sobą, o wiele bardziej subtelną i twórczą. Shirlie, bardzo, bardzo dziękuję!!! Bardziej intensywnie niż dotąd przeżywałam medytacje, zarówno te przeprowadzone w grupie, jak i indywidualne.


Znaczącą, przynajmniej dla mnie, była medytacja mająca na celu pracę z „wewnętrznym dzieckiem”, którą Tom poprowadził na koniec warsztatu. Brałam w niej udział już trzeci raz i po to, jak się okazało, by „dokopać się” jeszcze głębiej do   mnie samej, tej prawdziwszej. W medytacji moja wewnętrzna dziewczynka była rezolutna, psotna i otwarta na świat, ludzi i wiedzę, a więc wolna od traumatycznych przeżyć z dzieciństwa. Była nareszcie taka, jakim jest każde szczęśliwe dziecko, wolne od trosk i emocjonalnego bólu. Okazją do ciekawego wglądu w głąb siebie była też kolejna medytacja poprowadzona przez Toma, w której mogliśmy dowiedzieć się o relacjach naszych „wewnętrznych mężczyzn i kobiet”, w tym o tym, jak bardzo ważną jest – tak dla kobiet jak i dla mężczyzn – równowaga miedzy nimi oraz o tym, czego nasze „wewnętrzne kobiety” i nasi „wewnętrzni mężczyźni” powinni nauczyć się, aby ta równowaga była zachowana. Dowiedzieliśmy się między innymi o tym, że tak „wewnętrzne kobiety”, jak i „wewnętrzni mężczyźni” winni nauczyć się wierzyć w samych siebie, ufać sobie nawzajem i szanować odrębność„wewnętrznego partnera”.

KAIR



Po dwudniowych zajęciach z MERKABĄ nastał upragniony dzień wyjazdu do Kairu i Gizy. Ponieważ droga daleka, dla nas zaczął się on bardzo wcześnie. Nawet gdy pora wstania i długa podróż mogły okazać się uciążliwością, nagrodą był pobyt w Kairze i okolicy. Dla mnie zwiedzanie Dzielnicy Koptyjskiej Kairu nie było nowością, ale przyjemnie było zobaczyć ponownie stare kąty. Tak jak poprzednio, bardzo mnie ujął kościół koptyjski. To tutaj, na wysokości wież kościoła, w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, miały miejsce kilkakrotne objawienia Marii, Matki Jezusa, które poruszyły świat. Kościół z jego szacownym i „cichym” pięknem pozostał w mojej pamięci na zawsze.  Podobnie było z Muzeum Egipskim wraz z jego licznymi niemymi świadkami dziejów tej części Afryki. W muzeum była możliwość (za dodatkową opłatą) zwiedzania działu eksponującego mumie, zwłaszcza władców starożytnego Egiptu i ich małżonek.  Jednak bezpośredni kontakt z tak dużą ilością zniekształconych wprawdzie, ale wyrazistych twarzy, niektórych z oznakami cierpienia, mógłby mnie przerosnąć, wiec nie uległam pokusie.

Jednym z wyjątkowych doświadczeń w muzeum była „rozmowa” z Tutanchamonem. To zmarły w młodym wieku faraon, którego nienaruszony grobowiec odkrył przed laty brytyjski archeolog, James Carter. Dzięki temu niezwykłemu odkryciu dziś mamy wgląd w cząstkę codzienności i świetności władców zamierzchłego Egiptu, oglądając świetnie zachowane sprzęty, biżuterię i ówczesne insygnia władzy. Na szczególną uwagę zasługuje pięknie wyeksponowana złota maska Tutanchamona. Przykuwają zwłaszcza duże wyraziste oczy. Właśnie za ich sprawą już w listopadzie ubiegłego roku prowadziłam z Tutanchamonem swoisty dialog. Miałam nieodparte wrażenie, że z maską połączony jest fantom faraona (energetyczny odpowiednik ciał niższych, w tym ciała fizycznego) i że rozmawiam naprawdę z nim samym.   Zaskoczyło mnie i zarazem wzruszyło, kiedy mój „rozmówca” sam od siebie poruszył temat nurtującej mnie od pewnego czasu dość tajemniczej relacji. Czyżby faraonowie byli bogami nie tylko z nazwy? Od tej pory, z różną częstotliwością Tutanchamon „odwiedza” mnie, będąc kimś w rodzaju pośrednika pomiędzy mną a wiadomą mi osobą. Tak jak wówczas, tak i teraz poprosiłam Tutanchamona, aby towarzyszył nam wszystkim w Egipcie, a zwłaszcza podczas pobytu w Gizie, do której jeszcze tego dnia mieliśmy się udać. Nie wątpię, że dotrzymał słowa. Nawiasem mówiąc kusiło mnie też, aby „zestroić się” z moim niecodziennym rozmówcą. Takie doświadczenia nie są mi obce. Uznałam jednak, że to może być ryzykowne. W końcu mogłam z tego odnieść też takie „korzyści”, z którymi mogłabym sobie nie poradzić.

GIZA



W drodze do pobliskiej Kairowi Gizy dowiedzieliśmy się, że będziemy mogli podejść do Sfinksa. Hurrrra…., niech żyje wszechmocny Mohamed! Podobno miał dostęp do samego szefa Najwyższej Rady ds. Starożytności. Zahi Hawass „pobłogosławił” nasz pobyt w tym mieście i zezwolił na medytację u stóp jednego z najważniejszych zabytków świata. I od tego zaczęliśmy. Sfinks nie bez powodu jest jednym z najlepiej rozpoznawalnych i najbardziej intrygujących obiektów. Za każdym razem gdy się do niego zbliżałam (w listopadzie 2009 roku pierwszy raz), urzekał mnie swą niepowtarzalnością. Szczególna bryła (połączenie torsu lwa i głowy człowieka z widocznymi jeszcze oznakami władzy: chusta nemes i kobra - ureus), monumentalność, lokalizacja na otwartej przestrzeni i towarzystwo milczących piramid od lat prowokują zwiedzających do snucia różnych domysłów na temat dziejów i rzeczywistej funkcji rzeźby. W ślad za oficjalną nauką przewodniki turystyczne podają, że Sfinks pełnił zapewne rolę strażnika nekropoli w Gizie. Ja, podobnie jak wielu ludzi, których Sfinks żywo obchodzi, jestem przekonana, że jego przeznaczenie było inne niż rola symbolicznego strażnika miejsca pochówku starożytnych. Ponadto prawdopodobnie Sfinks jest o wiele starszy niż się to oficjalnie zakłada.

Pamiętam pewną medytację sprzed kilku lat, w której spontanicznie znalazłam się na placu budowy obiektu, którym był „jakiś” Sfinks. Byłam wysokim, rosłym mężczyzną w średnim wieku, o jasnych włosach i jasnych, nieco rybich oczach i nadzorowałam budowę. Widziana w medytacji akcja odnosiła się do fazy budowy dwóch portali. Prawdopodobnie przeznaczeniem jednego z nich była możliwość opuszczenia Ziemi, a drugiego możliwość przybycia na Ziemię. W czasie medytacji widziałam też młodego Egipcjanina, prawdopodobnie kapłana, który sprawnością w obliczeniach matematycznych był mi bardzo pomocny.

Wracając do „naszego” Sfinksa, czułam, że w jego otoczeniu jest przepływ ogromnej energii, przy tym specyficznej, takiej, która wydaje się być „nasycona” czymś, co trudno zdefiniować. Zwłaszcza przy kamiennej Steli Snu, którą jest pokryta hieroglifami granitowa płyta, pochodząca ze świątyni grobowej Chefrena, przymocowana do „piersi” Sfinksa. Nic więc dziwnego, że gdy wewnętrznym głosem poprosiłam o rady dla siebie, „zobaczyłam” i „usłyszałam” ważne dla siebie przekazy. Podobne wrażenie robi dobywający się z głębin Sfinksa dźwięk. Chociaż chwilami odbierałam ten dźwięk jako wiele równocześnie brzmiących dźwięków, różniących się od siebie minimalnie wysokością lub jako coś w rodzaju alikwotów, czyli brzmień składowych pojedynczego dźwięku. By go usłyszeć, trzeba obejść Sfinksa dookoła i przyłożyć ucho, tam gdzie są widoczne małe otwory. Ma się wówczas wrażenie jakby sama Ziemia przemawiała do słuchacza. Po powrocie do domu próbowałam odnaleźć „dźwięk” Sfinksa, grając na wiolonczeli. Miałam wrażenie, że mieści się w skali oktawy małej, choć trudno go jednoznacznie określić. Osobiście skłonna byłam umiejscowić go pomiędzy dźwiękiem „g” i „gis”, lub nawet na wysokości dźwięku „a”, wyższym o pół tonu. Całkiem też możliwe, że „goście” Sfinksa mają potencjalny dostęp do informacji, które są ważne dla ogółu ludzkości. Według wszelkiego prawdopodobieństwa je właśnie „przechowuje” Sfinks (czyżby tylko w komnacie Amenti?). Pewnie dlatego, gdy żegnałam się ze Sfinksem, „usłyszałam”, że niezależnie od tego, co dotarło do mojej świadomości, „otrzymałam” bardzo dużo „informacji”, które sukcesywnie będą ujawniać się czy manifestować w moim życiu. Przypuszczalnie podobnie stało się z pozostałymi uczestnikami wyprawy.

A potem Cheops. Idąc do piramidy, przypomniałam sobie sugestie moich duchowych przewodników, a zwłaszcza Toth`a, abym wyobrażała sobie, że czubek piramidy jest z jasnego dużego kryształu, emitującego na wszystkie strony, w tym do wnętrza piramidy, intensywne jasne światło oraz, abym w komorze króla położyła się do sarkofagu, głową od tej jego strony, która jest wyszczerbiona. Tak też zrobiłam, z tym, że część zadania z sarkofagiem we właściwym czasie. Najpierw było długie zejście w dół do Studni (komora poniżej podstawy piramidy, nie udostępniana turystom). Ten odcinek penetracji piramidy był najuciążliwszy, ale cała nasza gromadka dzielnie go pokonała. W Studni była piękna medytacja, także z dźwiękiem (Shirlie). Wówczas poczułam bardzo silne połączenie z energią Ziemi i zdałam sobie sprawę, że niedawny pobyt u Sfinksa był dla nas bardzo dobrym przygotowaniem do tego doświadczenia. Potem wspinaczka do komory królowej, piękna medytacja i wreszcie, po pokonaniu Wielkiej Galerii, komora króla. Bez zwłoki zajęłam miejsce w sarkofagu. Zamknęłam oczy i w chwilę potem „zobaczyłam” wychodzący gdzieś z góry ogromny tunel i przepływający przez niego strumień jasnego światła, łączące się ze mną. „Usłyszałam” też, że jest połączenie. W tym momencie chęć wejścia do sarkofagu zamanifestowali inni członkowie grupy. Więc tylko chwilę pozostałam w sarkofagu, by jeszcze „usłyszeć”, że coś przerwało połączenie (pewnie na skutek mojej rozmowy z kolegami) oraz czyjeś słowa: „Teraz już wiem, że się spotkamy…..”. Bardzo głęboko przeżyłam też medytację w tej komorze. W czasie intonowania dźwięków poczułam, jak odblokowuje się we mnie ośrodek energetyczny nieco powyżej serca. „Spotkałam” również samą siebie. „Spotkanie” wyglądało tak jakby mój sobowtór „powędrował” wzdłuż okręgu, w jaki połączyliśmy się w medytacji i wyszedł mi naprzeciw.  To była zaskakująca, ale i wzruszająca chwila. Zmierzchało, gdy opuściliśmy Cheopsa.

W niedługim czasie, już w autokarze, w drodze powrotnej do macierzystego hotelu w Hurghadzie, przeżywaliśmy miniony dzień, każdy na swój sposób. Kołysana rytmicznym ruchem pojazdu, w pewnym momencie spontanicznie zaczęłam „penetrować” wnętrze Sfinksa. „Weszłam” do jakiegoś korytarza, prawdopodobnie tego, który łączy wejście do obiektu z resztą pomieszczeń. Tam „zobaczyłam” kilku duchowych strażników, którzy zachęcali mnie, abym podążała za nimi w głąb, co mnie ucieszyło. Odniosłam wrażenie, że wnętrze Sfinksa jest bardzo dobrze strzeżone przed niepowołanymi. Zatem ja nie byłam intruzem. „Zobaczyłam”, że korytarz jest oświetlony czymś w rodzaju światła, ale nie byłam pewna, czy to było rzeczywiście światło, czy też przenikająca wnętrze energia. W każdym razie w korytarzu „widziałam” kolory od jasnego, poprzez pomarańczowy po piękną świetlistą ciepłą, przenikniętą pomarańczem czerwień. W korytarzu w jednej ze ścian po prawej stronie „zobaczyłam” miejsce, które było zabezpieczone czymś w rodzaju plomb. Mogło przypominać sejf, tyle, że zamknięty kamiennymi drzwiami. Korytarz wydawał się być niezbyt długi, bo blisko, w zasięgu mego „wzroku”, było coś, co przypominało drzwi czy śluzę, prowadzące do następnego pomieszczenia. Z jakiś nieuświadomionych powodów nie chciałam „iść” dalej i mój „pobyt” w Sfinksie spontanicznie ustał. Być może w przyszłości „zwiedzanie” wnętrza Sfinksa będę kontynuować.

KARNAK, DOLINA KRÓLÓW, DEIR EL BAHARI



Kolejny dzień wyprawy był dniem wolnym. Większość osób spędziła go na pustyni, gdzie czekały na nie różne atrakcje. Miedzy innymi jazda quadami, wizyta w beduińskiej wiosce, a wieczorem widowisko z elementami folkloru. Na pustyni byłam już w zeszłym razem i z garstką kolegów pozostałam w hotelu. Spędziliśmy większość czasu na plaży, gawędząc, opalając się, taplając się w morzu, słowem, oddając się słodkiemu lenistwu.

Dwa kolejne dni to wycieczka do Karnaku, Luksoru, Abydos i Dendery (Dandary). A wiec kolejna przygoda. Pobytem w świątyni w Karnaku rozpoczęliśmy bardzo słoneczny i upalny dzień. Właśnie dzięki temu, że były godziny poranne, w świątyni było relatywnie mało zwiedzających. Między innymi dzięki temu były lepsze warunki do robienia pamiątkowych zdjęć i można było poczuć magię tego miejsca. Mi osobiście najbardziej udzielił się nastrój Wielkiej Sali Hypostylowej. Z zachowanymi częściowo elementami konstrukcji dachu i z monumentalnymi kolumnami (jest ich łącznie 134), pokrytymi hieroglifami i reliefami oraz gdzieniegdzie pozostałościami kolorowych polichromii, dawała przedsmak mistycznej atmosfery obiektu sprzed lat.  Pobyt w świątyni część osób kończyła „składaniem zamówień” u miejscowego skarabeusza. Wieść gminna niosła, że wielka kamienna figurka tego żuka, stojąca w pobliżu wielkiego świętego jeziora, ma moc spełniania życzeń. Trzeba tylko kilka razy w określonej intencji pokręcić się wokół niego, ruchem przeciwnym do wskazówek zegara. Podobno to działa. Być może część z nas już się o tym przekonała.

Na koniec miłą niespodzianką była możliwość wspólnego medytowania w jednej ze składających się na kompleks świątynny budowli. Tu znowu dała o sobie znać operatywność Mahomeda. Dzięki niemu mieliśmy kolejną okazję zjednoczyć się we wspólnym wysiłku połączenia z Ziemią i nami samymi. Wyciszeni opuszczaliśmy teren świątyni. Było około 11:30. Mimo wczesnej pory żar był już niemiłosierny.  Z ulgą przyjęliśmy wiadomość, że udajemy się na posiłek do jednego z miejscowych hoteli. Po krótkiej przejażdżce po Nilu i po lunchu był czas na zwiedzanie Doliny królów. Ze względu na panujący upał (tam szczególnie) i to, że w Dolinie byłam już kilka miesięcy temu, wolałam pozostać w klimatyzowanym autokarze. Opłaciło się. Wdałam się w rozmowę z jedną z pozostałych w autokarze osób. Dzięki temu urodził się ciekawy pomysł na nadchodzące wakacje. Już teraz cieszę się na myśl o tym, co się wydarzy.

Kolejnym etapem naszej podróży był Deir el Bahari, ze słynną świątynią - grobowcem kobiety – faraona, Hatszepsut. Budowla jako całość pięknie się prezentuje, przytulona do zbocza otaczającego ją wzniesienia. Mnie tym razem przyciągnęła do siebie jej część, będąca świątynią poświęconą bogini Hathor. Od razu do niej podążyłam. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności przez dłuższy czas świątynię i boginię miałam tylko dla siebie. Wokół nie było nikogo, a strażnika, który ofiarował mi swoje usługi przewodnika zbyłam informacją, że jestem zmęczona i chcę tylko odpocząć.

Z tym miejscem wiąże mnie szczególne przeżycie jeszcze z listopada 2009 roku. W świątyni zebrali się wszyscy członkowie ówczesnej wyprawy, by medytować pod kierunkiem Toma. Już pierwszy kontakt ze świątynią bardzo mnie poruszył. Najpierw za sprawą zachowanych kolumn z kapitelami w kształcie głowy bogini. Kolumny pięknie prezentowały się w blasku słońca, były bardzo egzotyczne i sugestywne. Podobne wrażenie robiły reliefy na ścianach, w tym dwa, na dwóch przeciwległych ścianach, przedstawiające boginię Hathor pod postacią krowy.Parę chwil zajęło nam wszystkim przygotowanie się do medytacji. Ja usiadłam w miejscu, z którego miałam niczym nie zakłócony widok na kapitel jednej z kolumn. Zamknęłam oczy, by wyciszyć się i poczuć energię tego miejsca. Nagle, niespodziewanie dla samej siebie, z głębi serca całą sobą powiedziałam: „Przybądź Duchu święty!”. Nigdy dotąd coś takiego mi się nie zdarzyło. W stanie poruszenia ale i głębokiego spokoju rozpoczęłam wraz z innymi medytację, która wzmocniła powstałą dopiero co więź, z miejscem i boginią. Od tej pory bogini Hathor, bogini miłości i muzyki, jest jednym z moich duchowych przewodników. Miałam sposobność „ujrzeć” Ją jako piękną i mądrą kobietę. Od Niej też „dowiedziałam” się, że czasem „zobaczę” Ją pod postacią krowy. Wspierała mnie przez kolejne dni ówczesnej wyprawy i czyni to po dziś dzień. Kolejna bytność w świątyni w maju bieżącego roku była dla mnie sposobnością do „odświeżenia” kontaktu. Hathor „przyjęła” mnie bardzo ciepło piękną czerwono - pomarańczową energią i słowami otuchy w nurtującej mnie od jakiegoś czasu osobistej sprawie.

Miłym urozmaiceniem było pojawienie się w świątyni kilku członków naszej grupy. Nadarzyła się okazja do wymiany zdań i zrobienia sobie nawzajem paru fajnych pamiątkowych zdjęć. Ale nastał czas powrotu do autokaru. Po krótkiej przejażdżce zatrzymaliśmy się przed sporym budynkiem zakładu obróbki alabastru. Po krótkiej prezentacji narzędzi i technologii obrabiania tego kamienia, zostaliśmy zaproszeni do sklepu.
Wzruszył mnie widok bogów i bogiń starożytnego Egiptu, faraonów i innych postaci oraz zwierząt i różnego rodzaju sprzętów, „zamkniętych” w kamieniu, drewnie, ceramice, czy w czym tam jeszcze, stojących lub leżących na rozmaitych półkach, równo jedno obok drugiego, jakby w niemym oczekiwaniu. Również z przyjemnością przyglądałam się alabastrowym dzbankom, talerzom, talerzykom, kubkom i innym wyrobom. Spodobał mi się zwłaszcza nieduży, nieco pękaty wazon, ale powstrzymałam się z jego nabyciem w obawie, że nie „wytrzyma” dalszej podróży.    

LUKSOR



Było już późne popołudnie, gdy udaliśmy się na nocleg do pobliskiego Luksoru. Mohamed zadbał oto, abyśmy w jego rodzinnym mieście zatrzymali się w jednym z najlepszych hoteli. Standard hotelu był kolejną miłą niespodzianką na naszej drodze. Po kilku godzinach zwiedzania i upalnym dniu przyjemnie było skorzystać z łazienki i wyciągnąć się na wygodnym łóżku. Ale to jeszcze nie koniec dnia. Jak się później okazało, dla niektórych z nas miał on być wyjątkowo długi. W programie była jeszcze kolacja w jednej z miejscowych restauracji, wejście na teren Świątyni Luksorskiej i w późnych godzinach nocnych, wizyta w sklepie zielarsko - wonnościowym, nieopodal naszego hotelu. Było już ciemno i prawie nie było zwiedzających, gdy weszliśmy na teren świątyni. Spowity światłem niemal każdy jej element i panująca tam cisza sprawiły, że przeniosłam się w czasie o tysiące lat. Zadumana, przez dłuższy czas kontemplowałam niepowtarzalny urok tego miejsca. Jedno ze szczególnych dla mnie przeżyć zdarzyło się w sanktuarium fundatora świątyni, Amenhotepa III, które znajduje się na końcu kompleksu. Tam na niewielkiej przestrzeni, zajętej po większej części przez kolumny, wraz z garstką kolegów „poddałam” się tamtejszej energii i magii. Doświadczyłam też kolejnych dowodów łaski naszych duchowych przewodników, także bogini Hathor. Podziękowałam im za piękny dzień.  Przynajmniej część z nas opuszczała świątynię pełna energii, radości i… lekkości. Do dziś mam pod powiekami każdą chwilę, jaką przyszło mi tam spędzić.

Było już dobrze po 21:00, gdy przekroczyliśmy progi sklepu. mimo późnej pory jego właściciel, Egipcjanin Adel, będący równocześnie kimś w rodzaju bioenergoterapeuty czy szamana, przywitał nas bardzo serdecznie. Poczęstował nas herbatą, jednym ze specjałów sklepu, i przedstawił nam swoje szczególne towary: wonności, olejki, zioła, przyprawy itd. Na jednej z koleżanek zademonstrował też energetyczne działanie jednego ze specyfików. Kiedy niemal wszyscy przywarliśmy do kantoru, by robić zakupy, Adel wskazał na kilka osób, w tym na mnie, że dobrze by było aby mógł nam zrobić zabieg, ponieważ w każdym z nas jest coś z przeszłości, co wymaga oczyszczenia. Zgodziliśmy się. Ciekawe, że przy tym powtórzył kilka razy po cichu, jakby do siebie, że jesteśmy specjalną grupą. Ponieważ następnego dnia wyjeżdżaliśmy z Luksoru o 8-ej rano, było jasne, że zabiegi trzeba będzie zrobić jeszcze tego dnia. Już późną nocą w sklepie została nas wiadoma garstka. Nie bez zaskoczenia stwierdziłam, że nasze grono, to niemal te same osoby, które wraz ze mną były w świątyni bogini Hathor i później w sanktuarium Amenhotepa III. Czułam, że zabiegi terapeutyczne naszego przemiłego gospodarza, to kolejny prezent od losu.  Adel nie żądał od nas pieniędzy, twierdząc, że oni (?) nie przyjmują zapłaty. Jeśli chcemy, możemy dać co łaska, a on przeznaczy to na cele charytatywne. Tak też się stało. Gdy nasz gospodarz robił zabieg dla mnie, otrzymałam „z góry” wgląd w przyczyny, dla których wspomniana wcześniej tajemnicza relacja ma miejsce w moim życiu i jaki będzie jej dalszy przebieg. Adel dał mi też od siebie rady, które mogą okazać się pomocne przy jej transformowaniu. Poruszeni, wracaliśmy do hotelu nad ranem następnego dnia. Przemiły gospodarz zadbał o nasze bezpieczeństwo i odprowadził nas. Gdy w progu hotelu żegnaliśmy się serdecznie, byłam przekonana, pewnie nie tylko ja, że jeszcze się zobaczymy. W chwilę potem na ekranie telewizora stojącego na blacie recepcji zobaczyłam postać bogini Hathor. Pomyślałam sobie, że to zapewne za jej „stawiennictwem”, mimo nocnej pory, Adel poświęcił nam swój czas. Sądząc po naszych reakcjach, przyczynił się skutecznie do uwolnienia nas od przynajmniej części tego, co dotąd spowalniało nasz osobisty rozwój. Tobie bogini Hathor i Tobie Adelu, w imieniu naszej grupy bardzo, bardzo dziękuję!

ABYDOS



Kolejny dzień, a wraz z nim kolejne wyjątkowe przeżycia. Jakby na nasze życzenie na zewnątrz było ciepło, ale  słońce przesłaniała gęsta warstwa chmur, więc było znośnie. Po kilkugodzinnej podróży dotarliśmy do miejscowości Abydos. Nasze kroki od razu skierowaliśmy w wiadome miejsce. Wprawdzie świątynia jest integralną częścią siedliska tętniącego współczesnym życiem, ale na jej terenie czas musiał zatrzymać się już bardzo dawno temu. Bardzo cieszyło mnie, że byliśmy niemal jedynymi zwiedzającymi. Była nieprawdopodobna cisza. Pomimo rozległości terenu, było bardzo kameralnie. Ja byłam jedną z pierwszych osób podążających do budynku. Przestrzeni pomiędzy mną a świątynią nie zakłócał mi widok jakiejkolwiek współcześnie ubranej osoby. To pozwoliło mi poczuć przedsmak tego, co mogło udzielać się przybyszom podążającym w zamierzchłych czasach w pobliże lub do wnętrza tego świętego przybytku. Tak jak teraz, tak i kiedyś, do budowli, niczym na podobieństwo rampy, prowadziła długa i miejscami urozmaicona kilkustopniowymi schodami utwardzona droga. Widząc przed sobą surową, dostojną, monumentalną i o szczególnym znaczeniu budowlę, samo podążanie drogą wywołało we mnie niezwykłe uczucia. U wejścia budynku przywitała nas grupka kilku rozleniwionych strażników. Po okazaniu biletów wstępu rozpierzchliśmy się na wszystkie strony, gdzie kogo oczy poniosły. Mieliśmy dla siebie i świątyni sporo czasu. Wnętrze jest podzielone na kilka pomieszczeń różnej wielkości. W każdym z nich znaleźliśmy  coś ciekawego, zwłaszcza naścienne reliefy przedstawiające sceny z ważnych wydarzeń państwowych. W jednym z korytarzy hieroglify pokrywające niemal całą ścianę zawierają wykaz wszystkich starożytnych władców (za wyjątkiem Hatszepsut, o zatarcie imienia której postarał się jej następca). W jakimś pomieszczeniu, którego przeznaczenia nie pamiętam, usiadłam na podstawie jednej z kolumn. Poczułam przepływ silnej energii i postanowiłam, że w tym miejscu zrobię medytację MERKABY. Nagle „usłyszałam” radę moich duchowych przyjaciół, abym poczekała z tym do wizyty w świątyni w Denderze (Dandarze). „Wyjaśnili” mi, że tam jest specjalnie przeznaczone na to pomieszczenie. Tak się złożyło, że w chwilę potem wszyscy zebraliśmy się w „kaplicy” Ozyrysa i pod kierunkiem Shirlie zrobiliśmy wspólną medytację, którą szczególnie mocno przeżyłam. W którymś momencie weszliśmy „na tyły” obiektu. Tam znajduje się częściowo zatopiona budowla. Dużo emocji było, gdy z boku jednego z wystających z wody  kamiennych filarów zobaczyliśmy dwa wyraźne, ni to wypalone ni to wyryte, pradawne symbole kwiatu życia.    

DENDARA



Po krótkich zakupach u miejscowych handlarzy podążyliśmy do kolejnego celu podróży, Dendery (Dandary), do której dotarliśmy późnym popołudniem, gdzieś na godzinę przed zamknięciem.

Ale zanim opowiem o wrażeniach wyniesionych stamtąd pozwolę sobie przytoczyć kilka spostrzeżeń dotyczących tego, co widzieliśmy międzyczasie za oknami naszego autokaru. Dwudniowa wycieczka do Karnaku, Luksoru, Abydos i Dendery (Dandary) była okazją, aby zobaczyć inny Egipt, ten poprzecinany korytem Nilu i jego kanałami, pełen zieleni. Dzięki temu jawił się przed naszymi oczami krajobraz zgoła inny od tego, jaki był nam znany z zachodniej części kraju. Przemieszczaliśmy się przez dość liczne wioski i wioseczki, z ich glinianymi chatkami,
skromnymi obejściami, stadkami zwierząt, gromadkami ludzi i ciągnącymi się  zielonymi i rozległymi polami. Doprawdy tam czas kieruje się tylko sobie znanymi prawami. Gdyby nie mijane od czasu do czasu posterunki policji i wojska oraz dużych rozmiarów plakaty przedstawiające współcześnie urzędującego prezydenta Egiptu, można by pomyśleć, że cofnęliśmy się w przeszłość o co najmniej kilkaset lat.

Ale wracam do Dendery (Dandary). Kompleks świątynny jest na otwartej przestrzeni, w sporym oddaleniu od parkingu, kas i sklepików. Podobnie jak w Abydos zwiedzający byli bardzo nieliczni. Wokół panowała atmosfera ciszy i skupienia. Z pradawnego obiektu najlepiej wydaje się być zachowana jego centralna część, świątynia bogini Hathor. Zaczęłam rozumieć, dlaczego czuję się tu swojsko. Tak jak w Deir el Bahari, tak i tutaj, uwagę przykuły piękne kolumny z kapitelami w kształcie głów bogini, znajdujące się przy głównym wejściu. Przy tym o wiele lepiej  zachowanymi, z tą jednak różnicą, że w tutejszej świątyni część rysów twarzy postaci jest  zatarta. Duże wrażenie robi też zachowana po większej części polichromia, tak na kolumnach, jak i na suficie pokrytym wyrazistymi symbolami arki przymierza.  Leniwie przemieszczałam się po różnych pomieszczeniach świątyni. W pewnym momencie  „przyciągnęła” mnie do siebie usytuowana nieco z boku tajemnicza i piękna klatka schodowa, z częściowo wytartymi kamiennymi zabiegowymi schodami. Podążyłam nią w górę, w stronę dachu, w nadziei, że dotrę do tajemniczego pomieszczenia, o którym „powiedzieli” mi duchowi przewodnicy. Niestety nie znalazłam go. Pomyślałam, że prawdopodobnie nie jest udostępniane turystom.   Ponieważ strażnicy powoli zachęcali nas już do wyjścia (zbliżała się godzina zamknięcia), usiadłam na dachu w ustronnym miejscu, by się „naradzić” z duchowymi przyjaciółmi, co mam robić dalej. Zamknęłam oczy i „usłyszałam”, że mam pozostać tam gdzie jestem i że zostanę „połączona” z poszukiwanym miejscem. W chwilę potem „zobaczyłam” smugę światła biegnącego pomiędzy mną a częścią budynku znajdującego się poniżej i „znalazłam się” w małym pomieszczeniu bez okien czy jakichkolwiek innych otworów, przez które mogłoby dochodzić dzienne światło. Pomieszczenie wypełniał niemal w całości postument wraz z figurą bogini Hathor jako krowy, naturalnej wielkości. Postument i rzeźba wydawały się być z kamienia. Energia tego miejsca była szczególna, pełna miłości. Energii o takiej intensywności nie doświadczyłam w żadnym ze zwiedzanych dotąd starożytnych zabytków. Nie miałam wątpliwości, że w tak niezwykły sposób „dotarłam” do świątynnej siedziby samej bogini. Nagle „zobaczyłam” jak Hathor „wychodzi” z rzeźby i „staje” przede mną.   „Usłyszałam” też, że do mnie przemawia. Byłam tym bardzo zaskoczona, wzruszona i wyróżniona zarazem. Podczas tego niezwykłego spotkania Hathor „przesłała” mi wiele uzdrawiającej energii i „udzieliła” mi wiele cennych rad i życiowych wskazówek. Była dla mnie jak mądra i kochająca matka, która wyprawia córkę w świat.  „Wyposażona” w tak szczególny sposób zrobiłam medytację MERKABY. Bogini towarzyszyła mi w tym procesie. „Widziałam” pysk krowy-bogini przy mojej twarzy. Pełna wdzięczności, zapytałam czym mogę się Jej za tyle dobra odpłacić. Hathor „odpowiedziała”, abym stale aktywowała MERKABĘ.   W stanie niewysłowionej łaski podążałam powoli do autokaru, którym wraz z innymi, po kilku godzinach jazdy, dotarłam do naszego hotelu w Hurghadzie.

ZAKOŃCZENIE



Najpewniej dlatego, że w tak krótkim czasie odwiedziliśmy wiele silnych energetycznie miejsc, w czasie naszej dwudniowej wędrówki, podczas pobytu w autokarze, kilka razy samorzutnie „przemierzyłam” swoją podświadomość. Dotarłam do tych jej zakamarków, które dotąd umknęły mojej uwadze, a wymagały jeszcze oczyszczenia. Kiedyś nauczyłam się, jak to się robi i teraz korzystałam z tej umiejętności. Byłam zdziwiona obrazami, które się przede mną pojawiły. Wyglądało na to, że dotarłam do przeżyć, o których teraz czyta się tylko w mitach. Ale jeszcze bardzie zaskoczył mnie skutek owego „czyszczenia”. W pewnym momencie spontanicznie zaczęłam „podążać w górę”, podobnie, jak czynią to dusze zmarłych, o czym można przeczytać w relacjach o życiu pomiędzy wcieleniami. Nagle „znalazłam się” obok jakiś postaci, które promieniowały dobrocią czy miłością. „Powiedziały” mi, że trudno mnie było „stamtąd” wydostać i poinformowały, że właśnie stoję przed Radą Starszych (też znanej z życia między wcieleniami). „Zobaczyłam” i „poczułam”, że krąg składających się na Radę kilku istot pobłogosławił mnie. Doprawdy brak mi słów, aby oddać to co czułam.


Wracałam do Hurghady w czymś w rodzaju energetycznej bańki. Siedząc w fotelu miałam uczucie, jakbym była częścią jakiejś niesamowitej energii. Moje emocje, a wraz z nimi ciało fizyczne, zdawały się być na granicy wytrzymałości w warunkach nowej energetycznej jakości. Tych kilka wyjątkowych dni zaofiarowało mi niebywałą szansę na nieprawdopodobnie głęboką i rozległą  transformację. Jadąc do Egiptu, w najśmielszych oczekiwaniach nie przypuszczałam, że przeżyję aż tyle niewiarygodnych chwil. Uczucia siły, miłości, wewnętrznego spokoju, pogody ducha, radości i lekkości, jakie towarzyszyły mi podczas całego pobytu w Egipcie dawały mi pewność, że mogę w pełni zaufać moim egipskim duchowym przyjaciołom, bogini Hathor, bogini Sehmet, bogini Basted, Toto`owi i innym, a którzy, jak się okazało, nie byli tylko odległym wspomnieniem religijnych wierzeń starożytnych Egipcjan. A wszystkie moje odczucia, pozazmysłowo odbierane przekazy i obrazy nie były li tylko wytworem mojej fantazji.  Nawiasem mówiąc, podczas wyprawy zdawałam się nie być zbytnio zainteresowana informacjami, które przekazywała nam przemiła przewodniczka Małgosia. O tym można przeczytać w przewodnikach. Bardziej byłam nastawiona na odbiór tego, co jest ukryte w kamieniach i piaskach pustyni. Zapewne dlatego moje doświadczenia były tak specyficzne.

A nie przeżyłabym ich gdyby nie kreatywność i doświadczenie sympatycznej organizatorki wyprawy, Agnieszki Jurko i jej przyjaciela, oddanego nam wszystkim  Mohameda, gdyby nie obecność z nami wspaniałych, budzących zaufanie, kompetentnych i świetnie uzupełniających się nauczycieli duchowych: Toma de Winter i Shirlie Roden, gdyby nie obecność z nami tłumacza, Romana Fierfas, który specyficzną urodą, aparycją i doświadczeniem na ścieżkach duchowego rozwoju wpasował się bardzo dobrze w całe przedsięwzięcie. Nie byłyby też tak szczególne, gdyby nie energia grupy. Każdy z jej członków miał swój niepowtarzalny udział w niezwykłym przebiegu tych wspaniałych dni. Wszystkim Wam kochani bardzo mocno dziękuję! Wyprawa się skończyła i my wszyscy rozjechaliśmy się, każdy w swoją stronę.


Napisałam swoje wspomnienia raz dlatego, aby ponownie móc przeżywać tamte dni, a po wtóre dlatego, że jest to chyba najbardziej dostępna nam wszystkim forma podzielenia się wrażeniami. Przyznaję, że z przyjemnością przeczytałam lekką i dowcipną wypowiedź uczestnika, który nazwał się egzotycznym imieniem „Pitoth”. Fajnie by było przeczytać coś jeszcze. Póki co, już teraz cieszę się na kolejny wyjazd do Egiptu, w listopadzie bieżącego roku. Moi egipscy przyjaciele „zapowiedzieli” mi,  że następnym razem „będzie jeszcze lepiej”.
Łał! Zatem do zobaczenia! Hej!

Beata K.- K.